
- Organizatorzy co roku powołują nowy skład jury. Zapraszają piątkę specjalistów z różnych krajów. Wszyscy jurorzy są związani zawodowo z książką dla dzieci, aczkolwiek nie wszyscy są grafikami. W tym roku w jury byli: Arai Ryosi uznany ilustrator z Japonii, Chiara Carrer ilustratorka z Włoch (wykłada na Akademii Sztuk Pięknych w Rzymie), Elizabeth Wood dyrektor kreatywny wydawnictwa Walker Books z Anglii i Anne-Laure Cognet z francuskiej Biblioteki Narodowej. I ja, wydawczyni z Polski. Czułam się ogromnie wyróżniona, że mogę z takimi ludźmi pracować.
Przez czterema laty wydana przeze mnie książka Tuwim. Wiersze dla dzieci, otrzymała Grand Prix targów - nagrodę Bologna Ragazzi Award w kategorii poezja. Przy tej okazji poznałam organizatorki bolońskich targów i konkursu, miałyśmy wielokrotnie okazję porozmawiać. Jesienią 2011 zaproszono mnie do jury. Obradowaliśmy w styczniu, a nagrodzone ilustracje można będzie zobaczyć na wystawie towarzyszącej Targom, które jak zawsze odbywają się wiosną (w tym roku 19-24 marca).
- Gdzie odbywają się obrady?
- Wszystko ma miejsce terenie targów. Wydawało by się, że nic mnie nie powinno tu zaskoczyć, bo przyjeżdżam do Bolonii każdego roku, od kiedy zajęłam się wydawaniem książek. Trzeba wiedzieć, że to jest ogromna impreza - w ciągu kilku dni przetaczają się przez nią tłumy wydawców książek dla dzieci z całego świata. Tymczasem w styczniu te ogromne pawilony są puste. Obrady odbywały się w hali nr 16. Wchodzimy... a przed nami wnętrze o rozmiarach pół boiska, zastawione długimi szeregami stołów, na których leżą tysiące ilustracji. Dosłownie TYSIĄCE - do tegorocznego konkursu zgłosiło się 2.685 grafików, a każdy z nich nadsyła pięć prac. Więc nogi się pod nami ugięły. Wszyscy jurorzy wyjmują komórki i fotografują, filmują... Całe hektary ilustracji. A my mamy zaledwie trzy dni na dokonanie wyboru.
- Targi bolońskie znane są z DWÓCH konkursów...
- Tak. Pierwszy to konkurs edytorski - Bologna Ragazzi Award - nagradza się w nim piękne książki. W drugim konkursie wyróżnia się ILUSTRACJE i to w nim jurorowałam. Prace może wysłać KAŻDY - pięć ilustracji, które tworzą jakąś historię. Do konkursu dopuszcza się prace zarówno opublikowane, jak i nie. To dobra zasada, bo daje szansę także debiutantom i studentom. W konkursie biorą udział ilustracje bardzo znanych artystów i zupełnie raczkujących grafików. Konkurs ma dwie kategorie: fiction i non-fiction. Ta druga kategoria jest w zdecydowanej mniejszości i są to ilustracje poglądowe: dydaktyczne, edukacyjne, słownikowe, infografika.
Nagrodą jest udział w wystawie - spośród blisko 3.000 artystów swoje prace ma okazję zaprezentować mniej więcej 80 osób. Trzeba uświadomić sobie, jaką rangę ma ten wybór - na targach są obecni wszyscy wydawcy z branży, z całego świata. Kto zostanie dostrzeżony w Bolonii, ten ma dużą szansę na współpracę. Dopuszczone do wystawy ilustracje publikowane są w okazałym, dobrej jakości katalogu, opatrzonym wizytówką każdego ilustratora. To takie ilustratorskie biuro pośrednictwa pracy, a także punkt odniesienia dla ilustratorów z całego świata. Każdego roku okładkę katalogu zamawia się u jakiejś ilustratorskiej gwiazdy. W tym roku będzie to Koreanka Eun-young Cho, zwyciężczyni bratysławskiego konkursu BIB.
- Targi się kończą, a wystawa jedzie dalej?
- Wystawa leci potem do Japonii, gdzie prezentowana jest w kilku dużych miastach. Wędruje aż do końca czerwca. Podczas obrad jury obecni są kuratorzy Itabashi Art Muzeum z Tokio. To oni koordynują później wędrówkę wystawy po Japonii. Obserwują naszą pracę i przysłuchują się dyskusji jurorów. Ponadto - co ważne - obradom przyglądają się członkowie SM Foundation z Madrytu, , która od 2009 roku wybiera spośród finalistów jedną młodą osobę (do 35 roku życia) i przyznaje jej nagrodę w wysokości 30 tysięcy dolarów plus gwarantuje publikację książki. Zwycięzca ogłoszony zostanie z marcu, podczas targów. Myślę, że to może być jedna z największych finansowych nagród ilustratorskich.
- Jak zorganizowane są obrady? To zapewne nie jest proste przy takiej ilości prac.
- Konkurs istnieje od lat 60. i pewnie dzięki temu rządzi się dobrymi procedurami. Każdy ilustrator ma swoją metryczkę dołączoną do prac, na której figuruje nazwisko i kraj pochodzenia, a także opis prac. Przeważają Włosi (co zrozumiałe, ponad 1.000 zgłoszeń), Japończycy (494) Francuzi (152), Hiszpanie (151), Niemcy (149) i Korea (135). Polaków była raptem dziewiątka , z czego do wystawy zakwalifikował się jeden - Paweł Pawlak z Wrocławia. Prace są sekcjami, np. niektóre szkoły artystyczne przysyłają ilustracje zbiorczo, w pakiecie. Niekiedy kraje organizują wysyłkę za pośrednictwem swoich instytucji kultury – tak jest w przypadku Iranu (45 zgłoszeń) (nota bene Iran jest bardzo liczącym się rynkiem ilustratorskim). Czasami ilustracje na konkurs wysyła sam wydawca, aby zwrócić uwagę bolońskiej publiczności na wydaną przez siebie książkę.
- Czy organizatorzy dokonują wstępnej selekcji?
- Tak. Te prace, które uznane były za zbyt słabe stanowiły osobną grupę. Ale byliśmy zachęcani, aby i tam zajrzeć i ewentualnie dopuścić je do rywalizacji. Tak też się stało - dwóch ilustratorów wyłowiliśmy spośród odrzuconych. Inna sprawa, że potem nie weszli do finału. Organizatorzy konkursu w żaden sposób nie wpływają na nasz werdykt, są bardzo neutralni i robią wszystko, by nasza praca była efektywna i przyjemna.
- Jak wyglądały te trzy dni jurorowania?
- Pierwszy dzień upłynął nam oglądaniu ilustracji, aby wyrobić sobie ogólny pogląd o ich poziomie i charakterze. Cały dzień przyglądaliśmy się pracom - na razie osobno. Szybko okazało się, że nie mamy do czynienia z kilkunastoma tysiącami arcydzieł. Obok ilustracji znakomitych, dużo było też na poły amatorskich. Niespodzianką było dla mnie, że, jakkolwiek my - jurorzy, spotkaliśmy się po raz pierwszy w życiu, to dość szybko osiągnęliśmy porozumienie. Drugiego dnia jeszcze raz oglądaliśmy wszystkie prace, ale już razem i to był czas wymiany opinii, komentarzy. To, co zdecydowanie odrzucała cała nasza piątka - było zakrywane. A to, co się podobało choćby jednej osobie - pozostawiane do rozważenia. Dość szybko nabieraliśmy wprawy. Tak nam minął drugi dzień. Trzeciego dnia należało dokonać ostatecznego wyboru. Byliśmy zdziwieni, bo okazało się, że nie mamy zbyt wiele tych wybranych prac. Trzon stanowiło 40-50 nazwisk absolutnych pewniaków. Niemniej co do pozostałych nie było jednomyślnej zgody. I o te nazwiska trzeba było zawalczyć, przekonać pozostałych jurorów, że są obiecujące - promissing. Kilku ilustratorów w ten sposób wybroniłam. Miałam przyjemne poczucie, że jestem uważnie słuchana, i że wszyscy jurorzy byli otwarci na argumenty. W sumie wybraliśmy 72 artystów. To ciut mniej niż zwykle. Wygląda na to, że byliśmy dość surowi.
- Czy na konkurs przysyłane są oryginały prac?
- Tak, ale nie tylko, także wydruki. Czasami oryginały fragmentów ilustracji, które potem montowane były w komputerze - wówczas oryginałom towarzyszył finalny wydruk. Na wystawie pokazywane jest, w takim wypadku, jedno i drugie - surogat i efekt końcowy. Jeszcze jeden wymóg regulaminowy - ilustracje pokazuje się BEZ towarzyszącego im w książce tekstu, bez layout’u. I tu dygresja - niektórzy ilustratorzy przegrywali poniekąd na własne życzenie, z powodu marnej jakości wydruków. W sąsiedztwie odbitek starannych, na dobrym papierze, te malutkie świstki wyglądały bardzo skromnie. Wszystkie prace są odsyłane. Można też przyjechać na Targi (warto!) i odebrać ilustracje osobiście.
- Czy w konkursie widać jakąś dominującą tendencję?
- Oczywiście trudno nie zauważyć przewagi Francuzów, Japończyków, Włochów... Tyle tylko, że nadreprezentacja tych, a nie innych narodowości jest konsekwencją rangi, jaką ilustracja książkowa cieszy się w tych krajach. Mówi się, że istnieje coś takiego jak Bologna style. Japoński juror powiedział coś, co mnie zaintrygowało: on uczestniczy w jury także po to, żeby przełamać ten rozpoznawalny styl, wybierać coś innego. I tak robił . Przekonywał nas, że konkurs, nagradzający w sposób przewidywalny, wedle jakiegoś domyślnego klucza, obumiera, traci impet. Ja z kolei obiecałam sobie, że zmotywuję polskich ilustratorów do wysyłania prac w latach przyszłych, aby zaistnieli w Bolonii bardziej niż do tej pory. I aby przełamali tę niepisaną dominację wiecznych liderów. Jestem przekonana, że więcej prac z tej części Europy wniesie do konkursu świeżość i odpowiednie proporcje. Mam już zaplanowane otwarte spotkania w Krakowie i Katowicach, podczas których będę dzielić się swoją wiedzą na temat konkursu i zachęcać.
- Jakiego rodzaju rozterki ma juror wobec takiej ilości prac?
- Pierwszy wybór jest czysto emocjonalny, bo w końcu chodzi o oto, żeby ilustracje wzbudziły emocje, dreszcz. Potem przychodzi refleksja. Jasne, że musiałam przywoływać się do porządku i nie wybierać tylko tych ilustratorów, których sama chętnie widziałabym w moim wydawnictwie. Oceniając innych oceniamy także nasze gusta i nawyki, zmagamy się z nimi. To bardzo cenne dla mnie doświadczenie.
Po zakończeniu obrad uzgodniliśmy wspólną opinię jury, która znajdzie się w katalogu, ale także nasze oddzielne, prywatne refleksje z jurorowania. Ponadto podczas trwania Targów, na forum Illustrator’s Cafe organizowane jest otwarte spotkanie z jurorami, na którym uzasadniamy nasz wybór, a każdy z nas będzie miał okazję opowiedzieć o pięciu wybranych ilustracjach. Ja wybrałam m.in. te, o które walczyłam: ilustracje Katie Oberwelland, Mihttp://www.blogger.com/img/blank.gifka Inoto , ale też - Pawła Pawlaka. Po prezentacji ma się odbyć godzinna debata – już się cieszę na takie wyzwanie. Sama oglądając ilustracje na wystawie w poprzednich latach, dziwiłam się niektórym wyborom. W tym roku jestem po części za nie odpowiedzialna.
Rozmawiała Joanna Olech
Magda Kłos-Podsiadło, wydawczyni - Wytwórnia - jurorka konkursu ilustratorskiego w Bolonii.
A >> tutaj << rozmowa Mary Lipczyńskiej z Magdą Kłos-Podsiadło.