Nie byłoby Jana Marcina Szancera – ilustratora stulecia, gdyby nie splot okoliczności. Jego rodzice wynajmowali mieszkanie znanemu krakowskiemu malarzowi, który popadł w finansowe tarapaty i nie mógł opłacać czynszu. W zamian zaoferował rodzicom Jana Marcina darmowe lekcje rysunku dla syna...
Zabawnie jest śledzić wędrówkę rekwizytów u Szancera – pastuszek u Wasilewskiej ubrany został w charakterystyczny słomiany kapelusz z wstążką, wyglądający jak odwrócony do góry nogami grzyb „kurka”. Identyczny kapelusz dostanie 30 lat później „Miś Paddington”, w takim będą grzybobrali bohaterowie „Pana Tadeusza”. Szancer miał swoje konfekcyjne szlagiery – należą do nich spodnie, zawsze wąskie, często przykrótkie, w dużą, regularną kratę lub w prążek. Takie nosił też aktor Szot w ekranizowanej po wojnie „Awanturze o Basię”.
Lektura życiorysu Szancera może wpędzić w kompleksy niejednego pracoholika: pisał bajki i felietony, rysował (przeszło 200 książek po minimum kilkanaście ilustracji każda – policz, kotku, ile to roboczogodzin?), projektował scenografie, dyrektorował, przewodniczył, był radnym, profesoremi prezesem... Stworzył rysunki „kanoniczne”, tak zespolone z tytułem, że nie dopuszczamy myśli, iż mogłyby być inne. Takie są ilustracje do „Pana Kleksa”, „Sierotki Marysi”, „Stalowego Jeża”... Niewielu śmiałków odważyło się podjąć wyzwanie Króla Ilustratorów.
Cytaty pochodzą z artykułu Joanny Olech Król ilustratorów(nr 50, 15 grudnia 2002 r.)